Usunięty Ekspert
Byli u nas znajomi z ośmioletnim synkiem i on zaraz w progu oznajmił frapującą wiadomość: jadę na wakacje na Hel!
Mój Boże tak sobie pomyślałam, jakie zgoła odmienne wakacje były za moich czasów. Po pierwsze nawet nie wiedziałam o istnieniu Helu, po drugie do łba by mi nie przyszło, że można gdzieś wyjechać a po trzecie po co?
Każdy czekał na koniec roku szkolnego, bo koniec nauki i jakaś laba. Jeżeli ktoś myśli, że wakacje były beztroskie to od razu wyprowadzam go z błędu. Bardziej ścisłe formułka by brzmiała - wieczory wakacji!
Moi rodzice mieli jak ja to mówię - glebę i już jako dziecko przeklęłam "walory" ziemi. Okres wakacji to był czas największych robót polowych. Rodzice sadzili po 1,5 ha buraków cukrowych, ziemniaki i reszta czyli z 6 ha zboże. Zboża nie kosił jak ówcześnie kombajn a kosiarka(na pewno gro nie wie co to jest) i areału co się nie da wzrokiem ogarnąć, rękoma trzeba było związać snopki zboża i pookładać w półkopki a później zwozić i układać w stertę e a dalej młócić odpowiednia maszyną.
Z dostępnych środków herbicydowych najbardziej stosowany był "motykol" bo najtańszy i najskuteczniejszy. To co nie dało się ogarnąć wzrokiem, trzeba było pokonać rękami. Nie było maszyn, wszystko było skazane na wydolność rąk ludzkich niekoniecznie tych pełnoletnich.
Kiedyś były lata zupełnie inne niżeli obecnie, skwar lał się z nieba, a z roboty w polu nikt i nic nie zwalniało, chyba...że, deszcz! Ktoś może pomyśleć, że to chore, ale ja szurając się na kolanach w ponad trzydziestostopniowym upale wyobrażałam sobie co będę robić , gdy właśnie zacznie lać. Moim i chyba innych podzielających mój los dzieci marzeniem był - DESZCZ, wtedy był jakiś oddech i malutki skrawek czasu dla siebie.
Nikt nie miał komputera, nikt nie widział co to komórka(chyba, ze gospodarcza z narzędziami) a marzenia kumulowały się wyłącznie na przerwach w pracach polowych.
Wieczorami dzieci z całej wioski zbierały się w jednym punkcie i dawały upust swojemu dzieciństwu. Bawiliśmy się w chowanego, podejrzewam, ze nikt z obecnych dzieciaków o czymś takim nie słyszał:(, bawiliśmy się w dzikiego człowieka, łażąc po drzewach i wspinając się na sznurkach. Kochaliśmy również piłkę i graliśmy w dwa ognie oraz zbijanego. Wiem, że te zwroty nie są do odczytania w dzisiejszych czasach ale tak było. Marzeniem była jazda na rowerze, trzeba było nie wiem jak się wkupić, aby ktoś z dzieciaków posiadający ten"luksus" dał się przejechać czy chociażby pozwolił popatrzeć z bliska!
Dzisiejsza młodzież ma za sobą prawo, ustawodawstwo a myśmy mieli tylko obowiązki względem rodziców.
Kiedy mojej najmłodszej córce próbowałam "przybliżyć" moje wakacje, odparła - to czemu nie zbuntowałaś się! No właśnie, czy w pokoleniu "dzieci kwiatów" jako taki bunt był dopuszczalny? Jak można się było zbuntować? jak każdy był zależny od swoich rodziców, jak każdy poczuwał się do obowiązków przynależności do danej grupy społecznej, jak każdy miał szacunek do rodziców i żaden sprzeciw w najśmielszych myślach nie przychodził raczej do głowy, gdzie pas wisiał w sieni a słowo "ojciec" wzbudzało strach i szacunek.
Na koniec opowieści moje dziecko stwierdziło: - mamo przesadzasz, jak można mieć takie wakacje? a w ogóle to co ci kupili za tą twoja pracę? i tutaj jakaż rozbieżność w rozumowaniu, kto myślał o jakiejkolwiek rekompensacie? marzeniem było tylko mieć chwilkę dla siebie i jakiś święty spokój.
Obrazy z mojego dzieciństwa tkwią mocno w mojej podświadomości i nie wiem jak inni, ale ja swoim dzieciom nie zgotowałam podobnego losu, moje dzieci wiedziały co znaczą wakacje i jak coś mi pomogły to z pełną świadomością swojego wyboru;)
Porady życiowe, Historie z życia