Usunięty Ekspert
Swoją „przygodę” z litoterapią rozpoczęłam cztery lata temu, kiedy pod ciężarem różnych negatywnych przeżyć lekarz zdiagnozował u mnie nerwicę lękową. Objawiało się to zazwyczaj drgawkami, przyspieszonym biciem serca (co najmniej 124 uderzenia/min), bezsennością, atakami duszności oraz ogromnym i uporczywym bólem serca. Pamiętam, że kiedyś policzyłam, że przez ponad dwa lata przesypiałam zaledwie po 3-4h dziennie, a czasem mniej – sen dopadał mnie dopiero wtedy, gdy mój organizm był tak wycieńczony, że samoistnie „padałam na twarz” i zasypiałam dopiero w późnych godzinach rannych. Przeszkadzało mi to bardzo w codziennym funkcjonowaniu – nie mogłam się skupić na studiach, byłam nerwowa, przemęczona i sfrustrowana... Po bardzo przykrym doświadczeniu w moim życiu przyszedł czas, że stres jeszcze bardziej się spotęgował, a dolegliwości, które miałam co jakiś czas były na porządku dziennym. Lekarze rozkładali ręce, bo tabletki przepisywane przez nich nie pomagały, a ja czułam się coraz gorzej... Do tego doszła latami nieleczona depresja, która wcale nie pomagała.
Wtedy natrafiłam na hasło litoterapia. Trafiłam do pewnej Pani, która poleciła mi zakup różowego kwarcu. Podeszłam do całej sprawy nieco sceptycznie, aczkolwiek nie miałam nic do stracenia, prócz czasu. Zakupiłam ów kamień, który trafił do moich rąk dwa dni później i zaczęłam pracę z nim. Początkowo trzymałam go w swoich dłoniach, później jakiś czas nosiłam przy sobie, oczyszczałam, aż wreszcie postanowiłam umieścić go w swoim pokoju, bo tam spędzałam większość swojego czasu. Na noc kładłam go obok łóżka na stoliku.
Początkowo nic specjalnego się nie działo – nie oczekiwałam też rezultatów „od razu”. Stopniowo obserwowałam swoje ciało. Najgorszy był pierwszy tydzień – kiedy „ataki” były dość silne, w tych momentach brałam do ręki swój kwarc i z nim zasypiałam. Pierwsze poprawy nastąpiły po upływie jakiegoś miesiąca – napady stopniowo się zmniejszały, lepiej spałam, nieco się uspokoiłam, a serducho mniej bolało. Postanowiłam też wtedy odłożyć tabletki (bisocard), bo czułam, że tylko zatruwam nimi organizm, a branie ich powodowało u mnie duże osłabienie i ciągle chciało mi się spać (serce zwalniało swoją pracę do 45 uderzeń na minutę – tyle powinno bić ale podczas snu, nie za dnia!).
Po upływie pół roku kołatanie serca zmniejszyło się. Co wtedy wydawało mi się dziwne, zaczęło się zmieniać moje postrzeganie tego problemu. Nie starałam się już tylko zapobiegać atakom swojej choroby, ale również szukać jej źródła w swoim życiu i postanowiłam wtedy coś w nim zmienić. Zakończyłam dużo problematycznych relacji z innymi ludźmi, stałam się bardziej otwarta, zaczęłam mówić głośno o tym, co mnie boli i...stopniowo to odcinać. Pierwszym radykalnym, jak na tamten czas krokiem było wyprowadzenie się z rodzinnego domu – to dało mi poczucie bezpieczeństwa i duży spokój wewnętrzny – nikt na mnie nie naciskał, nie wrzeszczał, nie wpędzał w fałszywe poczucie winy i nie ranił fizycznie i psychicznie. Poczułam się wolna. Wszystko, co było dla mnie wielkim problemem nagle zdało się być pokonaną przeszkodą. Świat zaczęłam widzieć w kolorach i śmiałam się z siebie, że tak późno zdecydowałam się powiedzieć swoim demonom: DOŚĆ.
Po roku pracy z kamieniem wszystko wróciło do normy. Ataki i napady ustały, nie czuję już bólu, nie miewam drgawek, lepiej sypiam (a czasami może za dobrze :) ), serce bije prawidłowo. Ktoś może powiedzieć, że to zwykły efekt placebo – wierzcie mi, wcześniej nie byłam w stanie podjąć tylu radykalnych kroków, co po zakupie tego kamienia. Wszystkie emocje siedziały we mnie, przez co nagromadzone powodowały ucisk i wszystkie ataki – wtedy nie byłam w stanie płakać, trzymałam się twardo, nikt z domowników nie zauważył jak bardzo było mi ciężko, bo zawsze się uśmiechałam i nie dawałam po sobie poznać, że coś jest nie tak. Odkąd w moim życiu pojawił się ten niepozorny kwarc wszystko zmieniło się o 180 stopni.
W tym miejscu chcę podkreślić, że kamień ten nie tylko leczy nerwice, ale pięknie otwiera nasze serce na innych, a także na nas samych. Sprawia, że dążymy do polepszania relacji z innymi, wspaniale działa na związki partnerskie, relacje rodzic-dziecko itp. Dobrze stosuje się go na stany depresyjne, lub w momentach, w których poszukujemy wewnątrz siebie najlepszych rozwiązań na dręczące nas problemy egzystencjalne natury emocjonalnej. Kwarc różowy sprzyja poprawie nastroju, harmonizuje i odblokowuje czakrę serca, dodaje odwagi, wzmacnia narządy płciowe, pomaga przyswajać witaminy A i B. Z powodzeniem może być też używany przy problemach z węzłami chłonnymi, nowotworami, zaburzeniami neurologicznymi.
W magii kamień ten jest cudownym nośnikiem energii – chroni urządzenia mechaniczne, przyciąga prawdziwą miłość, pomaga realizować własne cele, łączy naszą podświadomość ze świadomością, co pomaga np. w dywinacji.
Zalet tego jednego kamienia mogłabym wymieniać bez końca. Często polecam go swoim klientom – jeszcze się nie zdarzyło, by ktoś był rozczarowany. Wszyscy zgodnie twierdzą, że dzięki niemu odkryli swoje prawdziwe ja, uzdrowili relacje z innymi, otworzyli się na nowe związki; dali odejść temu, co ich blokowało. Jednymi słowy polecam go wszystkim, którzy go w swoim życiu potrzebują – nie zawiedziecie się. Kamień ten można zakupić w różnorakiej postaci – od tzw. „szczotek”, po wisiory, czy bransoletki – jak komu pasuje.
Zaproście do swojego życia różowy kwarc, a może uwierzycie, że nie ma sytuacji i problemu bez wyjścia.
Poznanie, Wróżbiarstwo, Praca nad sobą, Porady życiowe, Historie z życia